Wódka, taborety i śledzie - tak się bawili nasi rodzice

Po wpisie na temat upierdliwości ludzi zaczęłam wspominać domowe imprezy. Te z czasów mojego dzieciństwa. Na pewno też Wam się coś kojarzy. Jak przez mgłę widzisz wujka Mirka, tańczącego w skarpetkach do „niech żyje wolność i swoboda” Boysów i babcię łapiącą się za głowę przy każdym przekleństwie swoich dorosłych synów.  



Takie były wtedy domówki. Z sałatką jarzynową na stole, z szynką ułożoną na półmiskach, koreczkami i chlebem pokrojonym w „półkromki”. Był sok pomarańczowy Donald Duck i ciasto pieczone przez panią domu, która przez większość czasu latała w odświętnych kapciach między kuchnią a salonem i tylko mimochodem zbierała pochwały za smak wszystkich potraw. Co chwilę donosiła fusiastą kawę w szklankach i czyste talerzyki, a mimo to miała pełno werwy, gdy jakiś mężczyzna postanowił ją porwać do jakiegoś dwa na jeden.   

Cartoon Network, kurtki i popielniczki 

Na stołach stały też popielniczki, bo palił wtedy niemal każdy. Dymu było więcej niż w niejednej wędzarni. Wychodzenie na balkon było raczej formą rozruszania kości lub chwilowej izolacji niż gestem w stronę białych firanek i płuc własnych dzieci. A dzieci przyprowadzali ze sobą wszyscy. Nie przypominam sobie, żeby w tamtych czasach ktokolwiek korzystał z usług niani. Potomkowie siedzieli więc zwykle w osobnym pokoju, a jeśli było jasno, biegali po polu/dworze/podwórku. Jeśli impreza była u mojej babci, to z dzieciakami był spokój na długie godziny. Jak na ironię, jedyna w całej rodzinie miała Cartoon Network. To nic, że po angielsku.


W drugim pokoju leżały też stosy kurtek, na których bardzo dobrze się spało. Wystarczyło na chwilę przyłożyć głowę do czyjegoś kaptura, a oczy otwierałeś dopiero we własnym łóżku. Czasem w samochodzie. Wtedy jednak szybko trzeba było je zamknąć, bo to oznaczało darmowy transport na rękach taty prosto do domu. I to jakiś cud, że żaden z dzieciaków się w tych kurtkowych Pirenejach nie udusił. 

Oprocentowanie godne Providenta 

Wódka lała się jak kibice na derbach. A im jej było więcej, tym szybciej ujawniały się rodzinne talenty operowo-harcerskie. W kółko tylko „przepijemy naszej babci domek cały i kalosze, i bambosze, i sandały” na zmianę z „obudź się czarny Alibabo, zdmuchnij z brody resztkę snu”.  Nie jeden Pavarotti mógłby zazdrościć pary w płucach moim wujkom i innym gościom takich imprez.

Zwykle pili panowie, bo Panie, jak już wspominałam, dostawały tytuł „kierowcy”. Było to do tego stopnia regułą, że kiedyś zapytałam swoją rodzicielkę „mamusiu, a Ty potrafisz jeździć w dzień?”. Wtedy za kółko wsiadała tylko po imprezach, więc sami rozumiecie, że mogłam mieć wątpliwości. Wrócić jednak wcale nie było tak łatwo, mimo że każdy znalazł już swoją kurtkę, dzieci dreptały przy drzwiach, a mamy stukały obcasem. Wiadomo, jeszcze przecież „rozchodniaczek”, „jak już otworzyliśmy to nie wypada nie wypić”, „co tak o suchym pysku będziesz jechał”, no i „zdrowie pięknych pań, może kiedyś przyjdą”. To ostatnie zwykle skutkowało tąpnięciem małżonki tak srogim, jak Tsunami i japońskie trzęsienia ziemi razem wzięte. 

A telefonów nie było 

Tak Wam tylko przypomnę, że to nie były czasy wszędobylskich telefonów, a tym bardziej internetu. Nikt się nie zapowiadał. Za to wszyscy dobrze wiedzieli, kto w tę sobotę ma imieniny. Po prostu trzeba było przyjechać i każdy pukał do drzwi bez cienia zażenowania. W środku mieściły się tłumy, mimo metraży porównywalnych z dzisiejszymi garażami. W dodatku szansa, że Wasze imprezowe fotki trafią na Facebooka były żadne. Nie tylko dlatego, że nie było serwisów społecznościowych. Jeden film w aparacie miał maksymalnie 36 zdjęć i rzadko zużywało się go na jednej imprezie.

Nikt nie umarł od dymu, a tym bardziej z przepicia. Do dziś wszyscy mogą mówić, mimo że zdzierali gardło jak zdrapki w Lotto. Nie przetrwały tylko kieliszki, ława i taborety. Można? Można. 

Idę robić sałatkę jarzynową. 
------------------------------------------------------------------------------------
Podobał Ci się ten tekst? Pokaż go znajomym:

Udostępnij na Facebooku, napisz do mnie na Twitterze, przypomnij sobie najfajniejszy toast i zostań ze mną na dłużej.