Kiedy to się stało?

„Nie dorastaj, to pułapka” mawiali mądrzejsi ode mnie. Mieli rację. Dziś przestałam być młoda. Nóż w serce, bujany fotel, kocyk i pluszowy kot. Tyle mi zostało.


Każda kobieta przechodzi przez wiele pierwszych razów. Takie przełomowe momenty, które zmieniają absolutnie wszystko. Im ich więcej, tym częściej zdarza nam się wplatać w swoją paplaninę hasła: „za moich czasów”, „jak byłam młodsza”, „tęsknię za włażeniem na drzewo”, „gdzie ten cholerny pierścionek”. Kolejność odhaczania etapów bywa różna, ale łączy nas jedno. W miarę upływu czasu, coraz mniej ptaszków chcemy stawiać przy kolejnych zaliczeniach. I wiem o czym pomyśleliście, zboczeńcy. A tu o milowe kroki chodzi!

Pierwszy stanik. Zwykle w jakieś kwiatki czy kotki. Ten, który od razu zauważają wszyscy chłopcy w klasie i który zamiast dumy przynosi młodym dziewczynom najwyżej zakłopotanie i garba. Potem przychodzi pierwszy seks, który zwykle nie wygląda jak „o matulu jesteś taka piękna, pragnę Cię, będziemy razem już zawsze” i filmowe opowieści o satynowej pościeli, a przypomina raczej „Zabije Cię! Na śmierć! Ranyyyy boskie, czy to musi tak boleć” i historyjki o zarzynaniu prosiaka.

Dalej leci pierwsza praca, czasem pierwsze auto i pierwsi współlokatorzy. Dochodzą pierwsze pytania o życiowe plany, termin ślubu i imiona dla dzieci. Przegrzebujesz stosy dokumentów, by znaleźć metrykę. Szukasz, bo czujesz się jakby Cię mama urodziła przed naszą erą. Zastanawiasz się, czy mogłaś chodzić do podstawówki z tyranozaurami, ale z rozdziawioną buzią odkrywasz, ze przecież nie dobiłaś nawet ćwiartki. Wracasz więc mentalnie na szczęśliwe tory swojej młodości. Czujesz, że możesz wszystko, świat stoi przed Tobą otworem, a na podjęcie najważniejszych decyzji masz jeszcze całe lata. A potem trafiasz do drogerii.

Do cholery, poszłam tam po pastę do zębów i żel do twarzy. Mniej więcej do tego ogranicza się skład mojej kosmetyczki. Coś mnie jednak podkusiło, pewnie ta mimiczna zmarszczka w kąciku oka, żeby zajrzeć do kremów. Innych niż Nivea. Odnalazłam, niczym w księgarni, właściwy dział. Pielęgnacja dla pań 20+. A tam, z różowo-srebrnego opakowania krzyczał do mnie ogromny napis. Twój pierwszy krem przeciwzmarszczkowy. Nie przejęłam się, przecież to pomyłka. Byłam tak miła, że postanowiłam odłożyć ten krem na właściwą półkę. W dziale dla tych, co mają gdzieś między milion, a miliard lat.

Niestety. Ten krem naprawdę był dla dwudziestoparolatek. Robią dla mnie kremy. Przeciwzmarszczkowe. Czy w ogóle jest sens przechodzić przez następne etapy? Może lepiej już zacząć wybierać - buk czy dąb, aksamit czy atłas, spalić czy zakopać? Przyłapali mnie i moje zmarszczki.

Nie mam pojęcia, kiedy to się stało. Kiedy przestałam mieć siniaki na kolanach, zaczęłam mówić do obcych ludzi (ale w podobnym wieku) na Pan/Pani. Jak to możliwe, że prowadzę kalendarz, mam konto w banku i do wymiany dowodu jest bliżej niż dalej, a śniegiem obrywam tylko wtedy, gdy spada z dachu?

Nie wiem, czy to zaraźliwe. Dajcie mi jakiegoś czosnku albo syropu z młodej siksy. Może przejdzie. 

-----------------------------------------------------------------------------------
Spodobał Ci się ten tekst? Pokaż go znajomym: 

Udostępnij na Facebooku, napisz do mnie na Twitterze, idź sobie coś wklep pod oczy i zostań ze mną na dłużej :)