Dlaczego nie warto mówić po polsku?

- Jasne, wejdź przede mnie. Przecież większy jesteś. Nie... no coś Ty, nie stałam tutaj - mruczę pod nosem w sklepie tak dużym, jak pół kiosku Ruchu. Weszłam po jakieś słodycze, bo rano ruszam do Petry - jednego z jordańskich i światowych cudów świata. Mruczę po polsku, bo przywykłam już do starej arabskiej zasady - "Wy macie zegarki, a my mamy czas", więc komunikowanie się w bardziej zrozumiałym języku i tak nie przyśpieszyłoby kupowania. 

W środku byliśmy troje. Ja, sprzedawca i ten burak, co się przede mnie bezpardonowo rył. To i tak więcej niż właściciel sklepu widział naraz w ciągu ostatniego roku, bo towary są mocno zakurzone i to zupełnie nie przez unoszący się wszędzie bliskowschodni pył. - Yyyy, przepraszam, ja tylko... ja wodę chciałem, nie zauważyłem Cię - odpowiada wysoki, postawny mężczyzna. 

1... 2... 3... 4... mijają sekundy, a ja wciąż stoję z ustami rozwartymi niczym dmuchana lalka. Chwilę zajęło zanim załapałam, dlaczego mnie zrozumiał. Do jasnej cholery, Polak. - Adam jestem, jeszcze raz przepraszam - śmieje się do mnie, bo w sumie oboje nie spodziewaliśmy się, że w miejscu, gdzie ostatnim turystą był pewnie Lawrence z Arabii, spotkamy kogoś z naszej pięknej ojczyzny. 

Adam był z Poznania i wybaczyłam mu to równie szybko, co on mi wtopę sprzed chwili. Okazało się, że rano - tak samo jak ja - rusza zobaczyć chyba najbardziej znaną atrakcję Jordanii. Jeszcze kilka miesięcy po powrocie wymienialiśmy maile, ale do dziś rumienię się na myśl o tej kompromitacji. 

***

- WEŹ MNIE TE WALIZKE, NO WEŹ WALIZKE - drze się facet ubrany od stóp do głów w dres z kilkoma lampasami. Tym razem mógłby milczeć, a dałabym sobie dwie ręce obciąć, że zaraz usłyszę ojczysty język. Pośpiesza swoją bardzo urodziwą małżonkę, po której widać, że skutecznie opiera się ogólnopolskiej fascynacji Trenerką Wszystkich Polek. Sięga po oczojebną walizę, ale kątem oka widzi, że przyszłam zabrać też swoją - tę w mniej kontrowersyjnym kolorze. 
- Poczekaj Mariusz, bo widzę, że MAKARONY też dzisiaj wyjeżdżają - komentuje moją obecność, dość głośno informując zebranych o mojej przypuszczalnej narodowości.
- Spokojnie, wezmę sobie za chwilę, jestem na wakacjach, więc średnio mi się śpieszy - mówię, jakbym nie dosłyszała wcześniejszej insynuacji. W sumie trochę przykomplementowała mi tą Włoszką. 

Szok, który przeżyli, po dwóch tygodniach spędzonych ze mną w jednym hotelu, graniczył z tym, który spotkał ich, gdy dowiedzieli się, że nie wypada sikać do basenu. Gdy dotarło do nich, że trzymam w ręce polski paszport, żona Mariusza spłonęła rumieńcem. Choć na jej i tak zaróżowionej twarzy, trudno to było zauważyć. Pewnie nie przyszło jej do głowy, że mogę być Polką skoro ani razu nie wróciłam z plaży nawalona. 

***

Na Antarktydzie, w środku dżungli, na Saharze i  pod kwitnącą wiśnią. Po prostu uważaj. Trzy razy pomyśl zanim powiesz coś w języku chrząszcza brzmiącego w trzcinie. Polacy czają się wszędzie.