Jeśli chcesz iść do kina na rewelacyjną
animację, to wybierz Pingwiny z Madagaskaru. Pod względem
oglądalności są aktualnym numerem jeden na dużym ekranie. A tłumy nie mogą się
mylić. Prawda?
W filmie słowo Madagaskar pojawia się jakieś… trzy
razy. Nie licz na hipochondryczne zachowania Melmana, tłuste podboje Glorii, czy
przekomarzania między Alexem i Martym. Zapomnij o Madagaskarze. Tak, jak
zapomniały o nim pingwiny, bo ten film to zupełnie osobna produkcja.
Już parę lat temu, gdy do kin wszedł
Madagaskar 3, widać było wyraźnie, że pomysł na tę historię zdecydowanie się
wyczerpał. W tym samym czasie prawdziwą uwagę widzów skupiały Pingwiny z
Madagaskaru, czyli serial emitowany przez Nickelodeon. Cztery nieloty i jeden
lemur wysunięte na pierwszy plan, okazały się być strzałem w dziesiątkę.
Niestety każdy, kto oglądał ten animowany serial wyjdzie z kina nienasycony.
Tytuł się nie zmienił. To dalej Pingwiny
z Madagaskaru, dalej mamy też przed oczami Skippera, Kowalskiego, Rico i
Szeregowego. Trzech z nich poznajemy, gdy są pingwiniątkami, a czwarty swoją
przygodę na wielkim ekranie zaczyna jeszcze w jajku. Poziom słodkości rośnie
niczym dług publiczny. Niestety scenarzyści zupełnie olali Króla Juliana, więc
najbardziej znany lemur pojawia się tylko w jednej scenie. Dla samozwańczego
króla Madagaskaru, Nowego Jorku i całego animowanego świata, to rzeczywiście
mało. Byłam pewna, że to nie może się udać, a DreamWorks strzela sobie samobója.
Na szczęście miałam mniej więcej tyle racji, co wtedy, gdy w podstawówce
twierdziłam, że chemia jest fajna. Cóż… sorry Julian, nie myślałam o Tobie w
trakcie seansu. Do tej historii po prostu byś nie pasował. Mamy za to kilku nowych
bohaterów, w tym uroczego niedźwiedzia polarnego, pewnego siebie wilka, sowę
raczącą widzów obcym akcentem i fokę, której właściwie prawie nie zapamiętałam.
Ich wątki są jak wąż ogrodowy. Mogłyby być o wiele lepsze, gdyby nie trzeba
było ich tak długo i mozolnie rozwijać.
Dialogi – które potrafią stać się kultowe i przejść do codziennego języka - są
szybkie, zawiłe, nie zawsze wyraźne. Nie sądzę, by jakieś zapadły Wam w pamięć na długo. Do tego sądzę, że dzieci, które stanowiły większość publiczności,
nie rozumiały co drugiego zdania. Mimo tego, ogromny szacunek należy się
szpeniom od polskiego dubbingu. Liczne nawiązania do polityki, delikatne
puszczanie oczka do dorosłych widzów, zabawa imionami, skojarzeniami – czapki i
tupeciki z głów, bo żaden rodzic nie powinien się nudzić. Tylko nie wiem, co z pociechami.
Niestety fabuła do bólu
przypomina tę z drugiej części Minionków. Akcja toczy się dość przewidywalnie,
więc oczywiście wszyscy żyli długo, szczęśliwie i jedli śledzie. Nie macie co
liczyć na przełom godny np. Shreka. Mam dziwne wrażenie, że to wszystko
już gdzieś było. Nie ma aż takiego nagromadzenia żartów, jak w serialowych
Pingwinach. To trochę taki rozciągnięty odcinek, ale byłabym kłamliwą małpą,
gdybym powiedziała, że się nie śmiałam. Obyło się jednak bez łez, a lubią
płynąć strumieniami, gdy mnie coś rozbawi.
Jednym zdaniem mówiąc… lepiej obejrzeć na DVD, bo pośmiejecie się tak samo, ale popcorn będzie tańszy.
Jednym zdaniem mówiąc… lepiej obejrzeć na DVD, bo pośmiejecie się tak samo, ale popcorn będzie tańszy.
-----------------------------------------------------------------------------------
Jeśli podobał Ci się ten tekst, to pokaż go znajomym:
http://afrytkidotego.blogspot.com/2015/02/szeregowy-raport-taktyczny.html
Zajrzyj na Facebooka, napisz do mnie na Twitterze. Idź do kina albo przyznaj, że kochasz pingwiny. A potem zostań ze mną na dłużej.