„Problemy
Pierwszego Świata” (PPŚ), czyli wszystko to, co przeszkadza nam spokojnie
egzystować w naszych ciepłych mieszkaniach urządzonych w stylu Ikea. Rzeczy, z
którymi nie poradzą sobie smartphony, ani inne urządzenia z literką
"i" na przodzie. Sprawy i dobrobyt, od których poprzewracało nam
się w skorporowanych umysłach. Dziś na warsztat biorę duży samochód. Ten,
którym nie da się zaparkować.
Na pewno
znacie takich ludzi. Kupiłbym sobie małe miejskie autko, ale skąd sąsiedzi będą
wiedzieć, że zarabiam na poziomie BMW X5? Albo raczej, że bank uważa mnie za zdolnego do pozbywania się sporej części swojej pensji przez kilkadziesiąt miesięcy.
Suvy mają
łączyć w sobie luksus i adrenalinę. To znaczy mniej więcej tyle, co włączony
rozrusznik, łzy i nerwowy śmiech, ale potu i krwi już nie, bo szkoda skórzanej
tapicerki. Survival jak najbardziej, byle tuż za miastem i z nawigacją. Błoto może
być takie kupione w sprayu, bo i tak zmyjemy je ostentacyjnie na pierwszej
lepszej stacji. Surowe ryby, ale tylko w zabranym z knajpy sushi. Tacy jesteśmy
hardkorowi. Gdyby nie fakt, że w poniedziałek wracamy do korpo, to na pewno
Bear Grylls drżałby czując na sobie oddech konkurencji.
W
rzeczywistości suvy zamiast szaleć po bieszczadzkich bezdrożach, kręcą się
powoli po miejskich uliczkach licząc na cud Matki Boskiej Parkingowej. Nawet
czujniki parkowania, wybłyszczona maska, która mogłaby robić za lusterka, osiem
kamer i asystent parkowania (elektroniczny lub w postaci obecnego na miejscu Pana
Mietka) nic nie poradzi na to, że jesteś łosiem, który próbuje zmieścić słonia
w budzie dla psa.
Potem wspomniany szloch, łzy i wosk, bo gdzieś, coś, jakby rysa. To właśnie odróżnia
junior brand managera ds. lansu od prawdziwych, terenowych łowców surowych niedźwiedzi. Każda
wgniotka to powód do dumy, pamiątka i stos wspomnień niczym u Złomka z Pixarowskich
Aut. Ludzie kochają suvy, bo duże, można sobie coś przedłużyć, coś podnieść,
coś ujędrnić. Przed kościołem i pod szkołą dobrze wygląda. O ile tylko nie trzeba
wcześniej przejechać jakąś zakurzoną drogę.
Pomyśl. Korporacje zwykle nie budują siedziby między górskim potokiem, a wulkanem. Kiedy opadną emocje i przestaniesz się jarać "dzikością w sercu, bezpieczeństwem na drodze" zostaniesz ze smokiem, który pali tyle, co Czubaszek i nie nadaje się ani do miasta, ani w teren. A jeśli zdobędziesz przy okazji zachwyt jakiejś laski, to wierz mi, prawie na pewno wyrwałbyś ją też na powiększony zestaw w McDonald'sie.