Jesteś dzieckiem, wyobraź to sobie. Bezkarnie ślinisz się w nocy, bekasz ku uciesze wszystkich zebranych, a gwiazdka nie kojarzy Ci się jeszcze z pytaniami "to wychodzisz wreszcie za mąż?". Przetrwałeś dwie zupy, zjadłeś aż całe uszko, a karpia ze względu na ości Ci odpuścili. Dochodzi do rozpakowywania prezentów. Myślisz o tej świetnej, interaktywnej zabawce, która się tam kryje.
Głupi ojciec pewnie zapomniał wyłączyć Turbo Garażo-Wyrzutnie Nerfo-HotWeelsową i dlatego paczka podryguje, już od łamania się opłatkiem. Rozrywasz więc papier, a ze środka wylatuje szczeniak. Pies. Żywy. Nie na baterie. Zwierzak pierwszy raz widzi tyle ludzi, słyszy pisk dzieci, a do tego przez ostatnią godzinę był paczką z kokardką. Dostaje dzika. Zrzuca kilka bombek z choinki. Co na to ojciec? Jeb! Kokardka z powrotem na łeb i do schroniska.
Myślicie, że robię sobie jaja? Wyolbrzymiam? Nie dalej jak wczoraj na Facebooku mignął mi post, w którym jedno ze schronisk szukało tymczasowego domu dla takiego właśnie szczeniaka. Miał być prezentem gwiazdkowym, ale ZRZUCA BOMBKI, więc wylatuje. Sorry, magia świąt.
Oddali go dzień po wigilii. Aż dziw, że nie od razu. Może w ruch poszła druga flaszka, a pies przysnął czy coś. Pewnie liczyli, że koło północy zacznie chociaż gadać. Niestety akurat ten model (Gończy polski) nie miał odpowiedniego oprogramowania. Nie wyrecytował "Litwo, ojczyzno moja", ani nic o odpuszczeniu grzechów, więc mu nie odpuścili. Była wina, jest i kara. Dzieciom kupi się coś innego. A "nie było miejsca dla Ciebieeeee" nabierze głębszego sensu na przyszły rok.
Tylko jakoś szkoda, że nikt tych ludzi 20 lat temu nie wywalił na ulicę, mimo że ciągnęli choinkę za anielskie włosy. Przecież na pewno ją bolało.