Kiedy zapytasz przeciętnego człowieka,
czego żałuje w swoim życiu, prawdopodobnie zasypie Cię całą listą głupich
rzeczy, które robił w młodości, wspomni o nieudanych związkach, coś o
beznadziejnej pracy i inne brednie. Współczuję takim ludziom. Nie przez te
wymienione rzeczy. Współczuję im, bo bełkoczą coś o przeszłości, zupełnie nie doceniając tego, co się dzieje tu i teraz.
Szanse i arabskie szlaczki
Gdybym w pewnym momencie nie powiedziała sobie dość i nie wybrała innych studiów, to może dziś leżałabym martwa pod jakąś bliskowschodnią ambasadą. A może odwrotnie – kochałby mnie szejk i właściciel największych rafinerii, a ja pod czarnym prześcieradłem nosiłabym Versace i Dolce&Gabbana. Nie wiadomo. Za to pewne jest, że dzięki nowym studiom założyłam jeden durny fanpage, który sprowokował wiele ciekawych propozycji. Bez niego do dziś dłubałabym w arabskich szlaczkach szukając sensu życia i arabskiej myśli filozoficznej.
Wspomnienia i połamane żebra
Gdyby nie to, że kiedyś rzucił
mnie chłopak, nie zrobiłabym licencji pilota wycieczek. Co prawda ten zawód uległ
deregulacji, co oznacza, że na zdobytym papierku mogę sobie najwyżej kwiatuszki
porysować, ale za to na kursie spotkałam Tomka – kolegę sprzed lat. Co się pośmialiśmy,
to nasze.
Mój tata połamał żebra ucząc mnie
jeździć na łyżwach. Dzięki temu parę lat później regularnie grałam w hokeja. To
zaś spowodowało, że na lodowisku poznałam Bartka. On co prawda nie kochał
łyżew, ale za to był specem od offroad’owych wrażeń. Czy gdyby nie połamane żebra mojego taty,
wiedziałabym jak fajne są ubłocone opony?
Przyjaciele i bojówki
Mama kupiła mi kiedyś Barbie
łyżwiarkę – chyba po jakimś szczepieniu, czy czymś, co na pewno strasznie bolało.
To była jedna z najbardziej zajebistych lalek w tamtych czasach. Wzięłam ją do
zerówki, a mała kudłata Ewa podjarała się nią tak bardzo, że do
dziś mamy miliardy wspólnych wspomnieć zdobywanych przez kilkanaście lat przyjaźni. Gdyby nie pewne warsztaty dziennikarskie, które miały być
alternatywą dla wypasionego zimowiska, nie poznałabym też pewnej okularnicy w
bojówkach (nie mogę wymienić z imienia, bo opublikuje moje kompromitujące fotki). Dziś nie pamięta, że miała coś takiego w swojej szafie, ale wciąż ze
mną wytrzymuje. Jakimś cudem.
Przegrane życie?
Wszystko ma swoje konsekwencje.
Mogłabym obgryzać paznokcie z powodu utraconej potencjalnej obrączki, tego że nie zrobiłam magistra
z dżihadologii, setek innych rzeczy, przez które wypłakiwałam oczy jak podczas
krojenia cebuli. Tylko ilu ludzi, ilu sytuacji, ilu fantastycznych wspomnień
nie byłoby, gdyby nie te, z pozoru załamujące, rzeczy?
Gdy myślę o najgorszych
wydarzeniach z mojego życia widzę, że to dzięki nim jestem dziś kurką domową w
wersji master, jeżdżę po świecie i wsadzam swój tyłek na motocykl. Żadna z najfajniejszych osób w
moim życiu nie pojawiłaby się, gdyby nie beznadziejne rzeczy, które zdarzały
się wcześniej.
Jeszcze masz szansę
Z Tobą jest na pewno tak samo.
Dziś zawalił Ci się świat, bo miałaś zmieniać nazwisko, a zmienił się tylko Twój
„status związku” i to wcale nie na "zaręczona"? Jutro okaże się, że chłopak jest chory psychicznie i cudem
uniknęłaś tragicznej śmierci zadanej nożem do tapet. Miałaś 17 lat, gdy
wpadłaś z chłopakiem, który z prawdziwym
ojcostwem ma tyle wspólnego, co żywy doberman z tamagotchi? To pewnie na porodówce
poznasz dziewczynę, która będzie Twoją przyjaciółką na resztę życia.
Nie ma takiej rzeczy, która nie niosłaby za sobą
pozytywnych zdarzeń. Może dziś ich nie widzisz. Dziś palisz wszystkie mosty i
lecisz swobodnie w dół, bo tak Ci wygodnie. A na dole okaże się, że czekała
wielka poduszka strażacka, która uratuje Ci dupę. I całkiem fajny strażak…